środa, 10 maja 2017

III

Niecałe trzy dni podróżował Konrad leśnym traktem. Dokładnie trzeciego dnia, około południa, kiedy zmierzał prosto w kierunku Vopradu, przystanął i osłaniając oczy przed święcącym z góry słońcem, wpatrywał się przez chwilę w dal. Droga, którą szedł, prowadziła przez jedno z wzniesień, których w okolicy było wiele. Na szczycie drogi poruszały się dwa czarne kształty. Konrad ani myślał iść przed siebie. Zboczył z drogi i wszedł w gęsty sosnowy las. Podłoże lasu było kamieniste. Zwłaszcza te większe kamienie utrudniały wspinaczkę po stromym zboczu, obsuwając się spod stóp. Dodatkowo brak jednej ręki sprawiał, że Konrad przemieszczał się powoli. Nieznośnie powoli. Zaciskając jednak zęby z wściekłości, Konrad postanowił skupić się na celu i na tym, by cały czas iść w niewielkiej odległości od drogi. Planował w końcu do niej wrócić i sprawdzić czy ominął już postaci ze szczytu wzgórza. Minęło dobre pół godziny, kiedy w końcu uznał, że nastał czas, żeby zbliżyć się do traktu. Zatrzymał się tuż przy kępie jałowców i otarł pot z czoła. Z pomiędzy gałęzi doskonale było widać drogę a na niej kałużę, wokół której zebrało się kilka wróbli.
Nie słyszał w pobliżu żadnych ludzkich głosów, nikogo też nie widział. Wyszedł więc zza krzewów i zbliżając się do drogi, ostrożnie obserwował otoczenie spomiędzy drzew. Po chwili usłyszał jednak ciche pogwizdywanie i uderzenia końskich kopyt o kamieniste podłoże. Konrad, niewiele myśląc, pobiegł jak najszybciej z powrotem w kierunku jałowców, o mało co nie potykając się o swoje własne nogi.
Ledwo co zdążył ukryć się wśród krzewów, kiedy wróble poderwały się gwałtownie a po chwili po kałuży przejechał do połowy załadowany wóz. Woźnicą był tęgi, dobrze ubrany mężczyzna. Obok woźnicy konno jechała dziewczyna. Z tej odległości i pozycji Konrad zdołał dostrzec tylko jej włosy. Były krótkie, zaledwie dotykały ramion. Zdawały się mieć rdzawy odcień i być przeplatane siwymi pasmami. Zupełnie jak… włosy Ingi! Konrad postanowił nie czekać aż podróżni zniknął mu z oczu, jak planował zrobić jeszcze przed kilkoma sekundami. Wstał i pobiegł lasem wzdłuż drogi, starając się dotrzymać tempa ich koniom.

Duży ruch na drodze wskazywał na to, że znajdowali się niedaleko od Pojezierza, a więc i od karczmy. Mimo to podróżnicy rozbili obozowisko nad jeziorem, tuż przy rozstaju dróg. Konrad przyglądał się ognisku z bezpiecznej odległości. Głośne rechotanie żab i cykanie świerszczy roznosiły się echem po okolicy a las po przeciwległej stronie jeziora spowiła różowa łuna. Wieczór był ciepły a powietrze pachniało nagrzaną słońcem wodą i lasem. Burczenie w brzuchu i obolałe nogi nie pozwalały jednak Konradowi rozkoszować się miłymi okolicznościami. Czekał aż podróżni zasną.

Zarówno dziewczyna łudząco podobna do Ingi, jak i towarzyszący jej mężczyzna, wydawali się nie być zmęczeni. Ognisko paliło się nadal, pomimo że księżyc świecił już wysoko. Drobna kobieca postać wpatrywała się w ogień, a jej towarzysz jadł coś, gestykulując. Dziewczyna jednak w końcu wstała i weszła do ciemnego lasu. Nie wracała długo, za długo jak na zwykłe wyjście za potrzebą. Jednak mężczyzna wydawał się tym nie przejmować, a Konrad nie mógł już czekać dłużej. Podczas gdy ból nóg doskwierał mu coraz mniej, burczenie w brzuchu stawało się coraz częstsze i donośniejsze. Nie mógł zakraść się do wozu, bo stał zaraz obok ogniska. Konrad musiał więc przejść obok mężczyzny, żeby dostać się do jeziora. Starając się nie robić najmniejszego hałasu przeszedł przez drogę i zniknął w drzewach otaczających tymczasowe obozowisko podróżnych. Na jego szczęście wokół jeziora rosło mnóstwo pałek wodnych. Podwinął spodnie i wszedł w wodę po kolana, żeby wyjąć z wody ich pędy. Woda była ciepła, mulista i pełna życia a tafla jeziora spokojna, zmącona jedynie ludzką obecnością. O ręce chłopaka od czasu do czasu ocierały się małe rybki połyskując łuskami przez wzburzone jeziorne dno. W pewnym momencie Konrad poczuł jak coś twardszego dotknęło jego dłoni gdy sięgał do dna, by wyciągnąć kolejną pałkę. Powodził ręką po dnie i znalazł okrągły przedmiot. Błyszczący, miedziany amulet, przedstawiający gałązkę wiązu. Chłopak wpatrywał się w niego przez chwilę jak zauroczony. Z otępienia wybudził go dotyk, który poczuł na ramieniu. Przestraszony odwrócił się, ale nikogo nie zobaczył. Szybko wytarł amulet o spodnie i schował go do kieszeni. Zebrał z brzegu pędy pałek do chusty przepasanej w pasie i szybko wrócił do miejsca, z którego wcześniej obserwował nieznajomych.

Konrad siedział pod drzewem jedząc pędy pałek wodnych. Jednocześnie obserwował, co dzieje się wokół ogniska. Dziewczyna jeszcze nie wróciła, pomimo tego, że od jej zniknięcie musiały minąć prawie dwie godziny. Mężczyzna za to siedział przy ognisku i brzdąkał na lutni, zdając się nie mieć zamiaru zagrać niczego konkretnego. Nagle korony drzew zaczęły szumieć a Konrad poczuł jak bardzo jest zmęczony. Zasnął.

środa, 30 listopada 2016

II

Padało. Pierwszy od tygodni wiosenny deszcz oczyszczał powietrze i nasycał ziemię. W niewielkiej przybudówce dostawionej do domu Lidii paliło się słabe światło. W środku, na taborecie zrobionym z dębowego pnia, siedział chłopiec. Z pozoru szesnastoletni, twarz jego jednak zdradzała wiek znacznie starszy. Ciemne oczy chłopca patrzyły w dal, poza leżącą przed nim kartkę papieru. Wzrok wyjawiał drążącą ciało tęsknotę. Wyraz twarzy natomiast wyrażał znudzenie i smutek, za którymi kryło się głębokie rozgoryczenie. Zaciśnięte blade usta nie drgnęły nawet, gdy chłopiec sięgnął po zużyte pióro i zaczął pisać, kreśląc słowa niezgrabnie.

„Ingo, mam przeczucie, że jeszcze się zobaczymy. Kiedyś, w dalekiej przyszłości.
Chcę, żebyś wiedziała, że będę tęsknił i zawsze będę miał w pamięci ten dzień, kiedy pierwszy raz pojawiłaś się w wiosce razem ze swoją matką. Kiedy się do mnie uśmiechnęłaś. Wtedy wiedziałem, że już nigdy nie będziemy sami. 
Zawsze będę pamiętał o naszych wieczorach nad rzeką. O tym, że jestem, kim jestem dzięki tobie. O tym, że to dzięki tobie wiem, kim jestem i jak działa wszechświat. Byłaś i jesteś moją siostrą i przewodniczką przez życie. To dzięki tobie dowiedziałem się, że istnieje inny świat. Lepszy. Na pewno domyślasz się, że to jest przyczyna, dla której opuszczam matkę.
Tu proszę cię, żebyś zajęła się Lidią. Obawiam się, że sobie sama nie poradzi. Nigdy ci tego nie okazywała, ale w ciągu ostatnich miesięcy nie była w pełni sił. To ja wykonywałem za nią wszystkie prace. Proszę, zajmij się nią.
Czuję, że dziś, gdy piszę ten list, to był ostatni raz, kiedy się z nią widziałem. Kiedy nadejdzie jej czas, proszę, żebyś…”

Ręka chłopca zadrżała mocniej, rozdzierając papier.
–Eh, cholera- syknął. Zmiął list i w złości cisnął nim w kąt. Oczy zaszkliły mu się, a przez ciało przepłynęła fala gorąca. Z szuflady biurka wyjął mały skórzany woreczek, któremu przyglądał się przez chwilę.
Nie chciał pisać o tym, co zżerało go ośrodka. Nie chciał utrwalać na papierze żalu i poczucia winy.
-Inga, będziesz wiedziała.

Odłożył woreczek na biurko, zgasił lampę i wyszedł, nie zważając na deszcz, który padał coraz mocniej. 
Do wschodu słońca pozostało jeszcze kilka godzin. Rozpogodziło się, a na granatowym niebie znowu pojawiły się gwiazdy. Lasem, niedaleko od drogi, przedzierała się drobna, wysoka postać, schylając się co chwilę i podnosząc coś z ziemi. Postać po chwili oddaliła się od leśnej ścieżki i uklękła, ze chrzęstem wysypując zwartość przewiązanej w pasie chusty. Jedną ręką ułożyła wysypane gałęzie w niewielki stos, obok narysowała na mokrym leśnym runie podwójny okrąg i położyła w nim dłoń. Stos gałęzi zapalił się trzaskając i parując.

poniedziałek, 31 października 2016

I

Tupot szybko przemieszczających się stóp uciekającej postaci zagłuszył szum olchowych liści. Z perspektywy powierzchni ziemi widać było, że konni za nią zbliżają się, depcząc mchy i trawy porastające rzadki las. Postać biegła, chcąc pozostawić w tyle pościg…coraz wolniej jednak i z coraz większym trudem. W końcu trzask łamanych gałęzi i tupot końskich kopyt przycichły. Znów dało się poczuć spokój i uchwycić jedynie piękno letniego zmierzchu.

- Czy wiesz może kto to był?- zapytała nieśmiało dziewczyna, która podczas spotkania zajęła miejsce w kącie izby. Pożałowała jednak tego szybko.
-Oj, młode to i głupie! Babka jeno obrazy widzi, no nie babko?
Niezwykle pomarszczona kobieta, spojrzała szklanymi oczami, na tego, który wyręczył ją z odpowiedzi i kiwnęła ostrożnie głową. Mężczyzna zadowolony ze swojej racji, podniósł powoli swe otyłe ciało z ławy i dodał, patrząc na wszystkie zebrane w izbie kobiety z wyrazem wyższości.
-A teraz już spać musi. Zioła ciało trują, jutro o widzeniu rozprawim. Hela! Jonein! Zostańcie z babką dopóki nie zaśnie.

Tuzin kobiet wyszedł kłębem z chaty w aurze niegasnącego szmeru, a tuż za nimi sołtys, zamykając drzwi na klucz. W pomieszczeniu pozostała tylko jasnowłosa, może 15- letnia dziewczynka z niemal identycznie wyglądającą matką. Dwie drobne i blade istoty stanęły po obu stronach łóżka, na którym okryta pierzynami leżała babka, poza chrapliwym oddechem, niedająca żadnego znaku życia. Mała Hela wyciągnęła babce z pod głowy jedną z poduszek i pogładziła ją po kredowobiałym policzku. Następnie podała poduszkę matce. Ta przycisnęła ją do pomarszczonych ust i pokrytego starczymi plamami nosa. Hela w tym czasie usiadła na nogach babki. Po chwili ciało przestało się prężyć. Hela i Jonein wyszły z chaty, zamykając ją za sobą kluczem.
Świeże nocne powietrze unosiło się nad ziemią. Pachniało trawą, liśćmi z okolicznych brzóz i mułem z niedaleko płynącej rzeki. Był nów i ciemność spowiła drogę pomiędzy nielicznymi drewnianymi chatami. Kierunek tej drogi wyznaczała Droga Mleczna, jaśniejąca niczym odbicie na tle czarnego nieboskłonu i reszty gwiazd. Niektórzy mieszkańcy wsi nie spali jeszcze. Niewyraźne postaci w oknie chałupy sołtysa zdawały się dążyć gwałtowanie do samozagłady. Jedna większa z batem w ręku, wyraźnie dominowała nad drugą, wciśniętą w kąt, z rękoma założonymi na głowę. Na parapecie okna stała lampa, której płomień drgał niewyraźnie. Kilka metrów dalej zduszone popiskiwanie psa zdawało nieść się w przestrzeni. Rytmiczne uderzenia wskazywały, że był to czas wymierzania kary. To przez zagryzione kury. Grygiel mówił, że widział jak lis się kręcił przy obejściu Tomiły. Po chwili do odgłosów psa dołączył szelest liści. Inga poczuła powiew powietrza na twarzy. Nadchodzi burza. Nie było czasu by przysłuchiwać się katom. Musiała biec do Lidii.