Niecałe trzy dni podróżował Konrad leśnym traktem. Dokładnie trzeciego
dnia, około południa, kiedy zmierzał prosto w kierunku Vopradu, przystanął i
osłaniając oczy przed święcącym z góry słońcem, wpatrywał się przez chwilę w
dal. Droga, którą szedł, prowadziła przez jedno z wzniesień, których w okolicy
było wiele. Na szczycie drogi poruszały się dwa czarne kształty. Konrad ani
myślał iść przed siebie. Zboczył z drogi i wszedł w gęsty sosnowy las. Podłoże
lasu było kamieniste. Zwłaszcza te większe kamienie utrudniały wspinaczkę po stromym zboczu, obsuwając się spod stóp. Dodatkowo brak jednej ręki sprawiał,
że Konrad przemieszczał się powoli. Nieznośnie powoli. Zaciskając jednak zęby z
wściekłości, Konrad postanowił skupić się na celu i na tym, by cały czas iść w
niewielkiej odległości od drogi. Planował w końcu do niej wrócić i sprawdzić
czy ominął już postaci ze szczytu wzgórza. Minęło dobre pół godziny, kiedy w
końcu uznał, że nastał czas, żeby zbliżyć się do traktu. Zatrzymał się tuż przy
kępie jałowców i otarł pot z czoła. Z pomiędzy gałęzi doskonale było widać drogę
a na niej kałużę, wokół której zebrało się kilka wróbli.
Nie słyszał w pobliżu żadnych ludzkich głosów, nikogo też nie widział.
Wyszedł więc zza krzewów i zbliżając się do drogi, ostrożnie obserwował
otoczenie spomiędzy drzew. Po chwili usłyszał jednak ciche pogwizdywanie i
uderzenia końskich kopyt o kamieniste podłoże. Konrad, niewiele myśląc, pobiegł
jak najszybciej z powrotem w kierunku jałowców, o mało co nie potykając się o
swoje własne nogi.
Ledwo co zdążył ukryć się wśród krzewów, kiedy wróble poderwały się
gwałtownie a po chwili po kałuży przejechał do połowy załadowany wóz. Woźnicą
był tęgi, dobrze ubrany mężczyzna. Obok woźnicy konno jechała dziewczyna. Z tej
odległości i pozycji Konrad zdołał dostrzec tylko jej włosy. Były krótkie, zaledwie
dotykały ramion. Zdawały się mieć rdzawy odcień i być przeplatane siwymi
pasmami. Zupełnie jak… włosy Ingi! Konrad postanowił nie czekać aż podróżni
zniknął mu z oczu, jak planował zrobić jeszcze przed kilkoma sekundami. Wstał i
pobiegł lasem wzdłuż drogi, starając się dotrzymać tempa ich koniom.
Duży ruch na drodze wskazywał na to, że znajdowali się niedaleko od Pojezierza,
a więc i od karczmy. Mimo to podróżnicy rozbili obozowisko nad jeziorem, tuż
przy rozstaju dróg. Konrad przyglądał się ognisku z bezpiecznej odległości.
Głośne rechotanie żab i cykanie świerszczy roznosiły się echem po okolicy a las
po przeciwległej stronie jeziora spowiła różowa łuna. Wieczór był ciepły a
powietrze pachniało nagrzaną słońcem wodą i lasem. Burczenie w brzuchu i obolałe nogi nie pozwalały jednak
Konradowi rozkoszować się miłymi okolicznościami. Czekał aż podróżni zasną.
Zarówno dziewczyna łudząco podobna do Ingi, jak i towarzyszący jej mężczyzna,
wydawali się nie być zmęczeni. Ognisko paliło się nadal, pomimo że księżyc
świecił już wysoko. Drobna kobieca postać wpatrywała się w ogień, a jej
towarzysz jadł coś, gestykulując. Dziewczyna jednak w końcu wstała i weszła do
ciemnego lasu. Nie wracała długo, za długo jak na zwykłe wyjście za potrzebą.
Jednak mężczyzna wydawał się tym nie przejmować, a Konrad nie mógł już czekać
dłużej. Podczas gdy ból nóg doskwierał mu coraz mniej, burczenie w brzuchu
stawało się coraz częstsze i donośniejsze. Nie mógł zakraść się do wozu, bo
stał zaraz obok ogniska. Konrad musiał więc przejść obok mężczyzny, żeby dostać
się do jeziora. Starając się nie robić najmniejszego hałasu przeszedł przez
drogę i zniknął w drzewach otaczających tymczasowe obozowisko podróżnych. Na
jego szczęście wokół jeziora rosło mnóstwo pałek wodnych. Podwinął spodnie i
wszedł w wodę po kolana, żeby wyjąć z wody ich pędy. Woda była ciepła, mulista
i pełna życia a tafla jeziora spokojna, zmącona jedynie ludzką obecnością. O ręce
chłopaka od czasu do czasu ocierały się małe rybki połyskując łuskami przez
wzburzone jeziorne dno. W pewnym momencie Konrad poczuł jak coś twardszego dotknęło
jego dłoni gdy sięgał do dna, by wyciągnąć kolejną pałkę. Powodził ręką po dnie
i znalazł okrągły przedmiot. Błyszczący, miedziany amulet,
przedstawiający gałązkę wiązu. Chłopak wpatrywał się w niego przez chwilę jak zauroczony.
Z otępienia wybudził go dotyk, który poczuł na ramieniu. Przestraszony odwrócił
się, ale nikogo nie zobaczył. Szybko wytarł amulet o spodnie
i schował go do kieszeni. Zebrał z brzegu pędy pałek do chusty
przepasanej w pasie i szybko wrócił do miejsca, z którego wcześniej obserwował nieznajomych.
Konrad siedział pod drzewem jedząc pędy pałek wodnych. Jednocześnie obserwował, co dzieje się wokół ogniska. Dziewczyna jeszcze nie wróciła, pomimo tego, że od jej zniknięcie musiały minąć prawie dwie
godziny. Mężczyzna za to siedział przy ognisku i brzdąkał na lutni, zdając się nie mieć zamiaru zagrać
niczego konkretnego. Nagle korony drzew zaczęły szumieć a Konrad poczuł
jak bardzo jest zmęczony. Zasnął.